Sunday, November 13, 2011

unwanted stuff

Jest takie slowko w angielskim jezyku - "STUFF", ktore w sumie trudno przetlumaczyc jest na jezyk polski. Slownik mowi ze "stuff" to "rzeczy , materiał, coś, materia, surowiec, budulec, głupstwa". Unwanted stuff - niechciany surowiec, niechciany budulec.

Wciaz wracam myslami do poczatku tego roku, kiedy patrzylam w przyszlosc i myslalam co chcialabym osiagnac w 2011 roku. I jedyne co przyszlo mi do glowy to to zeby troche wyjsc z mojego "uwygodnienia". Kiedy to pisalam, myslalam chyba o tym aby wlozyc jeszcze wiekszy wysilek w swoj samorozwoj, moze zapisac sie na jakiejs nowe kursy, moze zaczac sie uczyc nowego jezyka, nowego sportu...Moje uwygodnienie w ostatnim dniu roku 2010 musialo byc w sumie niewygodne, skoro chcialam to zmienic. Ale pamietam, ze piszac to marzyly mi sie zmiany zewnetrzne....Czego jednak  tak naprawde bylo mi potrzeba to przyjrzec sie troche z bliska tym niechcianym warstwom blokujacym moja dusza ...I zaakceptowanie tych niechcianych obszarow, pokochanie ich zrozumienie, ze jest to czesc mojego czlowieczenstwa. Wziecie pod lupe tych wszystkie moje niechcianych emocji - zlosci, niecierpliwosci, lekow, wyrzutow sumienia, pragnienia materii, swojego pragnieniea wyjatkowosci ( kazdy troche w sobie tego nosi), kompleksow wymaga odwagi. Wymaga to absolutnej uczciwosci od siebie, ale tez akceptacji i zrozumienia. Podejsc musialam do tego procesu bez intencji jakis wielkich zmian, bez zludzen ze doskonalosc w tym ziemskim zyciu jest mozliwa, ale tez z pragnieniem, aby otoczyc kazdy z tych niechcianych obszarow w sobie miloscia. 

Bo czlowieczenstwo to bardzo skomplikowany stan, i jak zrozumie sie swoje wlasne czlowieczenstwo, zrozumie i pokocha swoje niedoskonalosci, ba  spedzi sie troche wiecej czasu z tym irytuajcym, czasem nawet smierdzacym, wewnetrznym surowcem naszych przyzwyczajen, przekonan, mysli , to wtedy latwiej zrozumiec, ze ludzie tez operuja z dokladnie takich samych miejsc swojego czlowieczenstwa. I kiedy np. ktos znienacka zaatakuje nas, to znajac swoja wlasna agresje, wiedzac dlaczego sami reagujemy tak a nie inaczej, szansa jest ze nie zaatakujemy w odpowiedzi,i  nie zranimy broniac sie przed atakiem.  I ze rozpoznajac ten atak, z pozycji milosci i akceptacji do siebie, nie pozwolimy na to aby zostac zranionym. Ze latwiej bedzie nam znalezc ten czas pomiedzy bodzcem a rekacja, ten psychologiczny "gap", przestrzen aby nie zaregowac impulsywnie raniac. I ze znajdzie sie w nas sila, aby spokojnie usunac sie z sytuacji ktora nas rani.

W moim zyciu moja natrudniejsze relacje mam z moja mama. Od malego dziecka, w jakis sposob czulam sie za nia odpowiedzialna, z calego serca pragnelam aby byla szczesliwa, i w zwiazku z tym bardzo pragnelam aby sie zmienila, aby na swiat patrzyla tak jak ja. Nie mam zadnej watpliwosci ze moja mama kocha mnie rownie histerycznie i ta milosc mojej mamy do mnie bardzo mi uwierala, bowiem nie czulam aby byla to milosc bezwarunkowa. Moja milosc byla rownie kontrolujaca i warunkowa i rownie raniaca. Psychologia nazywa to wspoluzaleznieniem.

I kiedy tak zaczelam glebiej przygladac sie moim emocjom, kiedy zaczelam miec lepsza relacje ze swoja samotnoscia, ze swoim bolem, ze swoimi zalami i wyrzutami sumienia, ze swoja zloscia i agresja, pycha, arogancja,  nagle zrozumialam ze milosc mojej mamy do mnie zaczyna sie dokladnie w tym samym miejscu. I ze moja mama kocha mnie tak jak umie. Najlepiej jak umie. Rozumiejac i czujac swoje emocje lepiej, potrafilam odlupac kawalek kolejnej skorupy na swoim wlasnym sercu, przez moment wpasowac sie w niewygodne buty mojej mamy i zobaczyc zrodlo jej zranienia, jej bol, jej agresje. I w tym momencie jakis wielki ciezar spadl ze mnie... Od dlugiego czasu , kiedy rozmawiam z mama , kiedy czuje sie troche zaatakowana, potrafie powiedziec - mamo, to troche boli, ale wiedz ze bardzo cie kocham. Potrafie wysluchac jej problemow, komentujac tylko - tak mi przykro, czy moge ci jakos pomoc? I jest mi przykro. I mam prawdziwa intencje pomocy. I czasem moge pomoc, a czasem nie.

Poniewaz mam wiecej zrozumienia , akceptacji, uprzejmosci do siebie, wiec z tej wygodniejszej pozycji milosci do siebie, potrafie lepiej zobaczyc skorupe drugiego czlowieka i rozmawiac z nim z tego pelniejszego, bogatszego w milosc miejsca. Poniewaz sama siebie bardziej kocham, akceptuje rozumie, to nie pozwalam sie ranic, ale tez widzac i akceptujac swoj bol, nie atakuje, nie ranie. Dynamika naszej relacji zmienila diametralnie. Poniewaz ja sama jestem w bezpiecznym miejscu ze swoimi emocjami, potrafie pomoc mamie przeniesc sie troszke na ten obszar bezpieczentwa - spokojnie, ze zrozumieniem, z miloscia. Konsekwencje tej kochajacej biernosci w tej sytuacji sa dramatyczne. Spokoj, wiecej radosci, mniej histerii i leku w tej naszej komunikacji...depresja, smutek mojej mamy nie wywoluje u mnie juz reakcji ze musze cos zmienic w jej zyciu....
To samo w pracy. Moja glebsza analiza moich motywow jako szefowej, doprowadzila mnie do nieciekawego miejsca. W tym nieciekawym miejscu musialam przyjrzec sie nieco glebiej moim kompleksom emigranta. Ten czas spedzony z moimi kompleksami, refleksja moich czesto automatycznych reakcji, doprowadzila mnie do kolejnego nieciekawego miejsca - musialam spedzic troche czasu z moja arogancja i autorytatywnoscia, checia podbudowania sie czasem kosztem drugiego czlowieka. To ciagle radzenie, nieumiejetnosc uwaznego sluchania...Wiem lepiej...Te intencje w nas nie sa czasem takie oczywiste...

W moim prywatnym dzienniku pogrzebalam nieco glebiej, i rozumiejac, akceptujac swoje motywy, uczucia, pomalutku zaczelam sluchac wiecej, dawac moim pracownikom o wiele wiecej wolnosci i przyzwolenia na bledy. Do naszych co-tygodniowych spotkan wprowadzilismy element edukacji. Zaczelam dziekowac za to co sie od nich nauczylam, myslec glebiej nad pomyslami, ktore do mnie przynosza i bardzo szczerze o nich rozmawiac, zadawac pytania, proszac czasem o czas o douczenie sie, w ten sposob przyznajac sie ze nie wiem, nie rozumiem. Czesciej im mowie - "Go for it! Just let me know if I can help." Uczciwe zaufanie, uczciwa chec pomocy z glebi serca, z glebi mojego czlowieczenstwa...

 I nagle tak wiele rzeczy zaczelo powstawac zupelnie poza moja kontrola - nowa kolumna internetowa, Facebook, nowe prezentacje...Nowe wydanie podrecznika bedzie  bardzo dobre. Trzeba bedzie przeprowadzic szczera i uczciwa rozmowe z wydawca na temat kampanii marketingowej. Brakuje w niej glebi, brakuje intencji pomocy nauczycielom - sa ladnie wydane ulotki, ale ja z glebi mojego czlowieczenstwa wiem ze ta powierzchowa kampania marketingowa nie zapracuje. Wiem tez ze wyprodukowalismy dobry, solidny podrecznik, ktory pomoze nauczycielom wykladac trudny przedmiot, i uczniom lepiej go zrozumiec. Majac dobry produkt, musimy miec dobra, integralna kampanie marketingowa. Sluchac uwaznie nauczycieli, ktorzy uzywaja tego podrecznika, wlaczyc ich w szkolenia -to bedzie najlepsza kampania. Bo bedzie w tym prawdziwa, solidna intencja - uczciwa i prawa...

Potencjal ludzki nie ma granic...kiedy czlowiek operuje z miejsca tej wewnetrznej prawdy, uczciwosci - zadziwiajaca ilosc drzwi otwiera sie przed nami. 

Ostatnio, w kryzysie znalazly sie dodatkowe pieniadze  i na bonus, i na  awans dla jednego z moich pracownikow...Przyszlam, poprosilam i dyrektorka stwierdzila ze jakbym czytala jej mysli, bo  wpadly jej jakies dodatkowe pieniadze ...Nawet sie juz nie zdziwilam...


Wiem teraz ze moja rola jako szefa jest dostarczyc jak najobfitszej gleby do rozwiju moich pracownikow, i ze ich rozwoj bedzie tez mojej rozwojem. Blokowanie ich potencjalu po to aby miec swoja kontrole i reke w kazdym, nawet malym projekcie, przyniesie nam wszystkim spadek. Widze siebie wyraznie jako czastke swojej grupy. Przedtem moze i chcialam tego, pisalam tutaj o tym, i wydawalo mi ze tak zarzadzam,  ale nie rozumiejac siebie, nie umialam efektywnie tego modelu wprowadzic. 

Wymagalo to duzej odwagi ode mnie, aby stanac twarz w twarz z tym calym mniej chlubnym surowcem w moim sercu ...Odejscia od uwygodnienia od starych  wyprobowanych reakacji, starych przyzwyczajen...Odwagi zatrzymania sie, zamiast wygodniejszej ucieczki.

Madre slowa buddyjskiej myslicielki Pomy Chodron - It all starts with loving-kindness for oneself, which in turn becomes loving-kindness for others

Wszystko zaczyna sie od kochajacej zyczliwosci do siebie, ktora przelozy sie na zyczliwosc do innych.

Mam pecha ostatnio z lotami - lot do Nowego Orleanu znow odbywal sie podczas bardzo wietrznej pogody, szarpalo tym malym naszym samolotem bardzo. Siedzialam kolo mojego pracownika i razem sie troche balismy - polaczeni w  leku naszego czlowieczenstwa. Rozmawialismy. Podczas tej naszej rozmowy, wyczulam jak wciaz duzo stresu narzuconego podczas moich pierwszych dwoch lat szefowania przekazalam, bedac sama tak potwornie zestresowana. Zasugerowalam, ze nie ma potrzeby abysmy operowali z tej pozycji stresu, ze osiagnelismy WSPOLNIE tak wiele, i ze nadszedl czas abysmy troszke zwolnili... Zapytal mnie wiec, nad czym powinnien wiec pracowac... Jakis czas temu mialabym szybka i pewna odpowiedz szefowej dla niego. W tym samolocie powiedzialam - to Ty jestes ekspertem od tego programu, i prosze spedz troche czasu myslac nad tym. Jak chcesz to przyjdz, razem przeanalizujemy Twoje pomysly, ale ja oczekuje Twojego przewodnictwa tutaj , ale tez wiedz ze bede cie wspierac w tym co zadecydujesz. Bo jestes bardzo dobry w tym co robisz. Czesto lepszy ode mnie! I mowilam to uczciwie, z glebi serca bo wiem jest to bardzo zdolny, solidny, ciezko pracujacy czlowiek, ktorego blokuje brak pewnosci siebie.  I wiem ze ta pewnosc siebie, wieksza samodzielnosc pomoze sie mu wzniesc na kolejny stopien rozwoju, siegnac do glebszych warstw jego potencjalu, lepszych pomyslow. Program stanie sie lepszy... moze nie od razu, moze za jakis czas...i tak wazne jest aby znalezc na to czas...Nie pedzic do szybkiego sukcesu, wzniesc sie ponad natychmiastowy rezultat...

A wiem to , bo spedzilam troche czasu z moim brakiem pewnosci...i zobaczylam jak on ogranicza  moja samodzielnosc i samodzielnosc mojego zespolu, blokuje ich potencjal...To spedzenie czasu w tych naszych mrocznych obszarach duszy to nie jest negatywny czas. To nie czas, w ktorym szybko zmiatamy nasze niechciany surowiec pod dywan, lub nakladamy plaster afirmacji.


Ja zawsze mialam problem z tzw. afirmacjami. "Swiat jest piekny". "Ludzie sa dobrzy". "To bedzie cudowny dzien". Pozytywne nastawianie pomaga - owszem.
Ale czasem swiat nie jest piekny. Ludzie umieraja. Sa samotni. Sa biedni. Sa agresywni. Zabijaja sie. Kradna (Dzis okradli nasz samochod, wybijajc szybe i zabierajac z niego moje dwie torby). Ja sama czasem jestem bardzo rozczarowana swoja wlasna reakcja czy postawa.

I to jest wlasnie czlowieczenstwo. Niedoskonale. I nasza umiejetnosc otwarcia naszego serca na swiat, ktory czasem bardzo boli, zaczyna sie w miejscu otwarcia sie na swoj wlasny bol, niedoskonalosc...

Nowy Orlean - uroczy. Bylismy we wspaniej restauracji, w ktorej szef praktykuje tzw gastronomie molekularna. Jedzenie ktore jest polaczeniem nauki i sztuki kulinarnej. Male, niezwykle artystyczne porcje, zadziwajaca struktura i prezentacja. To lubie. Byl to bardziej kulinarny Nowy York a nie Nowy Orlean. Nowy Orlean podniosl sie prawie calkowiecie po Katrinie-huraganie, muzyka na ulicach , wiekszosc sklepow we francuskiej dzielnicy znowu otwarta. Troche zaluje ze nie zostalam tam o dzien duzej.

2 comments:

  1. Chciałabym miec taką szefową.
    Cieszę się, że doszłaś w stosunkach z mamą do zadowalającego obie strony status quo. Ja niestety już nie dam rady, bo po udarze już sobie nic nie wytłumaczymy, nic nie wypracujemy.
    Pozdrawiam

    ReplyDelete
  2. I pozostaje ci to zaakceptowac...I moze spedzic troszke czasu z ta akceptacja.

    ReplyDelete