Saturday, November 5, 2011

Mialy byc refleksje z tygodnia a napisalam o jodze

.
Mindful living - trudno to przetlumaczyc na jezyk polski, ale sprobuje. Zycie uwazne, zycie wolniejsze. Zycie w ktorym  jestesmy ciekawi i otwarci na kazda terazniejsza chwile. Dla mnie bardzo trudne. Trudne bo wymaga czesto odrzucenia kontroli nad sytuacji i zaufania ze bez tej naszej kontroli, naszej ingerencji wszystko bedzie dobrze. Wymaga to poddania sie i kapitulacji. Nielatwe. Takie zycie wymaga tez otwarcia sie na te nasze uczucia i stany , ktore sa  dla nas niewygodne. Uczucia takie jak samotnosc, odrzucenie, starzenie sie, poczucie niedoskonalosci, slabosc...Naturalna nasza rekacja na te stany jest ucieczka... Dla mnie czesto w prace, telewizje, internet, ponad-sily cwiczenia fizyczne  lub jedzenie. Poniewaz w dziecinstwie widzialam ucieczke moich bliskich w alkohol, i widzialam ze alkohol tylko poteguje bol, raniac przy tym najblizszych, to znalazlam sobie inne ucieczki na ten sam bol zycia.

Od jakiegos czasu chodze na zajecia jogi. Zaczelam zupelnie wbrew sobie. Wczesniej wszystkim mowilam ze mnie joga doprowadzilaby do szewskiej pasji - nie dla mnie takie trwanie w jednym miejscu. Ja jestem czlowiekiem czynu, im wiecej tym lepiej. (Autoironia!)  Tylko wtedy czulam sie w pelni ustaysfakcjonowana, kiedy moj kalendarz pekal od "waznych" spotkan. Niezaplanowany weekend napawal mnie panika, oczywiscie potrafilam sobie go wypelnic do granic mozliwosc. Tylko wtedy kiedy padalam umeczona, ledwo zywa - czulam sie w pelni spelniona, wazna. Tylko ze to spelnienie zaczelo trwac krocej i krocej...Wiadomo, kazdy organizm ma swoje granice fizyczne... Pewnego dnia spotkalam kobiete, ktora uczyla jogi. Byla taka wyciszona, spokojna - wokol niej trwala taka dobra energia. Ja jak zwykle bylam rozbiegana, rozkojarzona i bardzo zajeta. Zaprosila mnie na swoje lekcje. Poszlam. Byla to prawdziwa meka. Zupelnie nie umialam sobie poradzic z tym bezruchem, trwaniem...Nie raz mialam ochote uciec z tych zajec, powstrzymywal mnie przed tym lek przed rozproszeniem innych uczestnikow...Po jakims czasie czulam sie lepiej fizycznie po tych zajeciach - zrelaksowana i rozciagnieta. 

Potem moja sasiadka Wietnamka zaprosila mnie na kolejne zajecia jogi - tym razem do bardziej profesjonalnego studia. Kobieta ktora prowadzila te zajecia, zachecala do znalezienia w sobie przestrzeni, prosila aby poczuc energie w rozciaganych czesciach ciala, przetrwac kolejna chwilke w niewygodnej, troche bolesnej pozie. Nie mialam pojecia na czym polegac miala ta energia, ta przestrzen w nas...

Na tych zajeciach wszyscy bylismy "joginami" mimo naszyc niedoskonalosci. Ludzie otyli, i szczupli, starsi, nieporadni, i bardzo wysportowani. Czasem sala byla zapelniona tak ze nasze maty niemalze sie stykaly. Pamietam swoj poczatkowy dyskomfort, kiedy moja glowa w niektorych pozach dotykala stop jogina przede mna, i jak bardzo przeszkadzala mi swiadomosc ze moje stopy niemalze dotykaly osoby tuz za mna. Ten moj dyskomfort jednak z czasem przeksztalcal sie w akceptacje, w takie poczucie wspolnoty. Spekane, stare stopy mezczyzny przede mna nie napelnialy mnie juz niesmakiem czy tez lekiem ze moja skora kiedys stanie sie tak sama, pomarszczona, naruszona czasem...Momentami czulam nawet jakas taka troskliwosc i w stosunku do tego starszego czlowieka i do siebie...ktora wkrotce bede w czasie tam gdzie jest teraz ten mezczyzna...

Pamietam pewna poze - bylo to chyba drzewo. Malutka sala byla pelna ludzi - ta poza drzewa wymaga rownowagi, wiec praktykowalismy to w kolku wspierajac sie na siebie. Nauczycielka poprosila aby splesc swoje rece w rekach sasiada, brac i dac swoja sile jednoczesnie - wesprzec sie i dac wsparcie. Pamietam byl to przerazliwie gleboki moment dla mnie - bardzo odczulam ten koncept ludzkich naczyn polaczonych...Jestesmy jednym cialem.... pamietam ze chcialo mi sie plakac wtedy...Od dziecka powtarzalam to w kosciele i wtedy odczulam to fizycznie, zrozumialam...Pamietam wyraznie spocone rece mojej sasiadki ktora kurczowo trzymala sie moich rak, czulam niezdarnosc swojej wlasnej pozy i lek ze nie utrzymam tej kobiety. Pamietam sile plynaca od mlodego,  wysportowanego mezczyzny trzymajacego mnie za druga reke. Czulam ze moge smialo brac od tego chlopaka, bez zadnego skrepowania dla mojej niezdarnosci, i wesprzec sie na nim, bo wtedy podtrzymam bardziej ta kobiete obok mnie... I wtedy troche lepiej zrozumialam joge...

Joga tez bardzo przydala mi sie w zeszlym tygodniu, kiedy nasz samolot wpadl w turbulencje, i joga wlasnie ocalila mnie od paniki. Trwalam w bardzo niewygodnym stanie. Czulam jak bije mi serce, jak gesty lek dlawi moj oddech. Ale  przypomnialo mi  ze moge otworzyc swoje pluca nieco szerzej, znalezc troche wiecej miejsca w sobie i poradzic sobie z kolejnym wydechem. Zrozumialam wtedy ten koncept "przestrzeni" w sobie bo czulam wyraznie zaciskajace sie miesnie moich ramion, karku, dloni....Wiedzialam ze nie mam zadnej kontroli nad sytuacja, i trwalam w bardzo dla mnie niewygodnej pozie. Po chwili  jednak zorientowalam sie ze z taka zewnetrzna ciekawoscia przygladam sie swojemu lekowi, i bylam zdziwiona ze potrafie sobie z tym lekiem poradzic. Przytwierdzona pasami do siedzenia zadna forma ucieczki nie byla mozliwa. Nie bylo lodowki z jedzeniem, telewizji ani tez waznego spotkania, ktore potrafi dac ulude ze sie trzyma ster losow swiata we wlasnych rekach...( Tak chyba czasem czuja politycy, ktorzy maja tendencje do irytujacej arogancji.) I jak trwalam w tym leku, tak sie mu przypatrywalam to stalo sie cos dziwnego...Taki oswojony, rozpoznany lek, odpuscil nieco. Nie myslalam tylko o sobie, myslalam ze tak wlasnie boja sie ludzie ktorzy cierpia na nieuleczalna choroba, zolnierze walczacych na frontach, i cala masa ludzi ktorzy codziennie staja twarz w twarz ze swoja smiertelnoscia.

I wtedy tez przypomnialam sobie ze kiedy w dziecinstwie cierpialam na czeste zapalenie ucha,  to ten przejmujacy bol zawsze przychodzil w nocy, i wtedy najbardziej pomagal na niego spokoj...Kiedy zaczynalam plakac, chodzic po pokoju, pocierac, dlubac w tym uchu - to bolalo jeszcze bardziej...Jak spokojnie oczuwalam ta narastajaca fale bolu, to wiedzialam ze po jakims czasie on opadnie. Potem u swojego starszego dziadka znalazlam pastylki na sen...I one staly sie ucieczka od bolacych uszu...Podkradalam te male, biale pastylki. Pomagaly zasnac gdy bolalo ucho i gdy w domu nie bylo ciszy...Potem znalazlam inne ucieczki na inne bole. Zapomnialam o tym ze umialam przeczekac swoj bol. Zapominialam ze ten bol odczuwa sie jak fale a oceanie - ( och jak lubie plywac na tych falach!)  narasta, narasta aby potem opasc.

Joga - to polaczenie miedzy naszym cialem i umyslem. Dla ludzi wierzacych w Boga to polaczeniem miedzy cialem,  umyslem i duchem. Bo jak sie tak glebiej zastanowic to religie zachodnie mialy zawsze trudnosc w wlaczeniem ciala w wiare w Boga...

Ta notka miala byc zupelnie o czyms innym - o mojej korespondencji z Maja z Holandii, o wizycie u mojej przyjaciolki Amri, ktora wciaz zmaga sie z zaloba po smierci swojego meza, i z nowa miloscia wkraczajaca do jej zycia.  I o tym jak w czasie naszej rozmowy stwierdzilam cos co mnie sama zaskoczylo. Powiedzialam Amri ze  mimo mojego scislego wyksztalcenia,  w sercu swoim zawsze czulam sie poetka. Bo Amri wyznala mi pewien sekret, o ktorym z nikim,  na calym swiecie nie moglaby porozmawiac :)( tylko Ty o tym wiesz!!! - powiedziala mi a ja poczulam sie jakbym miala lat 15 bo wtedy sie mialo takie sekrety, ktore tylko najlepsza przyjaciolka rozumie.  I Amri opowiedziala mi o teczy, ktora zwykla tecza nie byla bo dla Amri byla znakiem. I ona wiedziala ze ja to zrozumie. No i zrozumialam.  Bo poeci rozumieja takie sekrety...:))

Moze wkrotce wroce do pisania wierszy...Moze napisze wiersz o tym co zobaczylam dzis w oczach Juliana, ktorego pasja jest pomoc ludziom bezdomnym. I o tym jak spedzilam pol niedzieli pod kocem w towarzystwie wielkiego zoltego kota czytajac kolejna ksiazke Peny Chodrom... Bo kiedy ja sie otworzylam na swiat, to swiat odpowiada mi tym samym..I przypominia ze tak naprawde w sercu ja jestem poetka...I ze teraz mam do swojej dyspozycji slowa z dwoch jezykow...

No comments:

Post a Comment