Sunday, June 6, 2010

Steamy...


O tym marze...O chlodnej,  nawet lodowatej rzece, ktora pachnie...no po prostu pachnie rzeka, z ktora troche trzeba sie mocowac zeby poplynac pod prad. .Zeby po jakims czasie skora stala sie lodowata, cierpka  i zeby troche chwiejnie, po klujacych kamieniach wylezc na brzeg, znalezc duzy nagrzany kamien, na ktorym mozna sie wyciagnac , zamknac oczyc i lapac z radoscia promienie slonca..Bo z upalu mozna tylko sie cieszyc nad rzeka...

(To zdjecie zrobilam w zeszlym roku w Texasie, kiedy to mialam okazje poplywac sobie w San Marcos River).

Lepki waszyngtonski upal juz nas zaczyna obezwladniac i jak co roku zaczynam tesknic za gorska Kamienica, kiedy po calym dniu nad rzeka, mozna bylo jeszcze wskoczyc na rower i jeszcze raz tam pojechac poznym wieczorem. Wtedy ta gorska woda przesiakniata jest sloncem, prawie ciepla, i .siedzac tuz przy malym wodospadzie mozna  sie zamyslic i gapic sie w ksiezyc. Kto by pomyslal ze do tych wlasnie, tak w sumie zwyklych chwil dziecinstwa bede tak bardzo tesknic 20 lat pozniej z drugiej polkuli swiata. I tak dobrze pamietam ze wtedy, te rzeczne wakacje wydawaly mi sie takie nudne...wtedy marzyly sie podroze, dalekie podroze np. do USA...O ironio losu!

Poniewaz Waszyngton nie bierze urlopow letnich, no moze dzien tutaj i dzien tam po kryjomu, no bo przeciez swiat by sie zawalil. gdyby tak kazdy chcial sie przeleniuchowac dwa tygodnie (gleboka ironia!) wiec postanowilsmy z moim G. ze co weekend zrobimy sobie mini wakacje. Raz on proponuje miejsce, raz ja. Taka umowa jest konieczna, bo dla mnie idealne wakacje to rzeka, rower, splyw kajakowy - moj G. wolny czas spedzilby w muzech, bibliotekach , starych kosciolkach.. Ten tydzien byl moj, wiec wynalazlam ze w okolicznym parku narodowym jest sztuczne jezioro i wstapila we mnie nadzieja na chlodna, nie-basenowa woda. Mielismy jechac w sobote...No ale w sobote musielismy troche popracowac w domu. Jak zaczelismy gotowac, sprzatac , wsadzac kwiatki w doniczki, zrobilo sie za pozno na wyjazd. OK, wyjezdzamy w niedziele rano. Wstalam nawet o przyzwoitej porze, poszlam rano do kosciola, wrocilam, i stwierdzilam ze jeszcze bulke drozdzowe upieke..Zapomnialam ze bulka musi wyrosnac, wiec jak ta bulka rosla to zadzwonilam do Polski...no wiec dopiero gdzies w poludnie bylismy gotowi na wyjazd. Zapakowalismy buty rzeczne, reczniki, maty...jedziemy...

Moze ujechalismy z 5 minut, popatrzylismy na siebie i zmienilismy plany...jedziemy na okoliczny basen.. na tyle nam starczylo energii. Poplywalismy chyba z 30 minut. po czym basen zamknieto bo przez okolice przetoczyla sie straszliwa burza, grzmialo potwornie, ulewa straszliwa, a teraz jest jeszcze bardziej wilgotno... Dopiero czerwiec, lato sie jeszcze nie zaczelo a ja juz jestem wykonczona...Zeby troche tego upalu mozna bylo wyslac do tej biednej zalanej Polski...

Z codziennych spraw - kocisko sie z rany wylizuje, antybiotyk zdecydowanie mu nie smakowal, godnosc odzyskal, bo przekonalam B. ze kocia rana bedzie sie lepiej goic jak sciagniemy kotu ten kolnierz ( juz nie moglam tych przerazliwych mialkow sluchac), kocica rozpoznala kota-domownika, i przestala fuczec, zycie wraca do rownowagi.

W pracy 5-letnia ocena programow, nasz idzie na pierwszy ogien, moze to i dobrze bo bedziemy miec z glowy. Od dwoch tygodni zbieramy dane, robimy wykresy - z radoscia stwierdzam, ze coraz lepiej mi sie pisze po angielsku. Gubie czasem te "a" i "the", ale z duma stwierdzam ze czesto mam styl ladniejszy od rodzimych Amerykanow. W przyszlym roku zaczne pisac artykuly do naszego czasopisma ChemMatters.

Tydzien mialam dobry odchudzajaco - niecaly kilos w dol.






Biedny kot, ale sama chcialabym miec taka opieke w chorobie jaka  doznaje kot od najwiekszego milosnika zwierzat na swiecie:)

Ale goraco..... 

No comments:

Post a Comment