
Od pewnego czasu gdziekolwiek sie nie rusze natrafiam na motyw "powolania". Powolania czyli znalezienia swojej drogi w zyciu. Duzo tez o tym mysle. Moje zycie toczylo sie takim dziwnym torem. Jako nastolatka duzo czasu spedzilam wsrod chorych, starych ludzi i osieroconych dzieci. Udzielalam sie w PCK, opiekowalam sie starutkimi przyjaciolmi, odrabialam zadania z dziecmi z domu dziecka, jezdzilam z nimi na obozy, dawalam lekcje dzieciom, uczylam w szkole. Do tego wszystkiego bylam swietna uczennica w liceum zarowno z przedmiotow scislych jak i humanistycznych, co w sumie bylo takie mylace. ( Moj B. wyraznie jest utalentowany technicznie i matematycznie i systematycznie Jego oceny wskazuja ze te humanistyczne przedmioty nie sa Jego silna strona.) Przedmioty humanistyczne byly jednak moja miloscia, dobre oceny z przedmiotow scislych byly ciezko wypracowane. Ta protestancka etyka ciezkiej pracy napedzala dynamike naszej rodziny (przez wiele pokolen). Jedna galaz mojej rodziny to emigracja austriacka, ktora bieda przygnala do Polski.
Gdybym urodzila sie w USA logiczna kariera, moja droga byloby tzw. social work, a moze tez pielegniarstwo. Kiedy wspomnialam rodzicom ze chcialam studiowac resocjalizacje nie chcieli o tym slyszec. Fizyka, medycyna - to sa prawdziwe zawody. OK - medycyna - postanowilam ze zostane pediatra. Na medycyne sie nie dostalam, za to we wrzesniowych egzaminach dostalam sie na chemie. Studiowanie chemii po liceum humanistycznym to byla ciezka orka - ale jak to ja, jak cos zaczne to skoncze. Opcja zmiany kierunku, czy tez wziecia urlopu dziekanskiego byla nie do pomyslenia w mojej rodzinie.
Skonczylam ta chemie, dostajac przez dwa ostatnie lata stypendium za wyniki, mimo ze juz wtedy jednak czulam ze nie ide "swoja droga" ze posuwam sie pod prad. Nie mialam zupelnie pojecia gdzie moglabym po tej chemii pracowac, ale przeciez w systemie totalitarnym lat 80 niewiele osob mialo luksus satysfakcjomujacej pracy. Wiec brnelam glebiej w ta chemie - kiedy na uczelnie przyszlo zaproszenie na studia doktoranckie do Waszyngtonu, zlozylam papiery i zostalam przyjeta. Jescze przez dobrych kilka lat tak szlam ta nie-swoja droge, robiac ten doktorat, publikujac, patentujac przy okazji zmagajac sie z depresja, z potwornie dysfunkcjonalna praca ( bo wciaz trzymalam sie tych obrzezy uniwersyteckich). W pewnym momencie zawrocilam z tej drogi nie dla mnie. Posuwam sie (nawet calkie radosnie) do przodu, ale czuje sie ze ta obecna moja droga jest tylko ta doprowadzajaca mnie do tej mojej osobistej drogi. Nie moge tak kompletnie tej obecnej jeszcze porzucic bo wazne sprawy sa wciaz uwarunkowane od naszego tutaj i teraz, jak np. szkola B. i Jego studia. Wciaz jeszcze jestem zbyt daleko aby zobaczyc gdzie jest i jak wyglad ta moja "prawdziwa" droga, ale wiem ze powoli sie do niej zblizam.
Na jednym z blogow znlazlam takie rozwazania:
And for all the honor we show for the heroes and heroines of the people of God, in fact they weren’t worthy. God called whom God wanted, not waiting until they were ready, much less until they’d earned it. He purified Isaiah and gave him a voice. He gave Paul new vision, and showed him a new way. He showed a group of fisherman his anointed Son. God called whom God wanted. Then God gave them the grace and the skill they needed to participate in God’s plans.
And what about our call? We do believe we all have one, don’t we? Isn’t that one of the consequences of our baptism, of the share we receive in God’s Spirit, that each of us has a vocation, a call from God? Isn’t that one of the purposes of the Eucharist, that we are nourished and empowered for the vocation that God has given us?
But, how often do we think about that, really? And when we do, how often do we also react, “Not me, Lord. I’m not worthy”?
Czesto jednak w zyciu jest inaczej - walczymy z tym naszym powolaniem, zapieramy sie przed nim, dochodzimy do szczytow profesjonalnych, czasami majac mgliste przeblyski swaidomosci ze cos nie jest tak.... walczymy z Bogiem, ktory czesto otwiera nam drzwi w kierunku naszego powolania...Nasz strach, czesto arogancka wiara we wlasne sily i mozliwosci oslepia nas kompletnie. Patrzac w tyl, mialam tyle mozliwosci aby zejsc z tej drogi nie dla mnie...Wciaz nie bylam na to gotowa, gwaltowne zmiany , niepewna przyszlosc przerazaly. Wyuczona polska bezradnosc nie czynila mnie otwarta na zmiany...
Teraz modle sie by trwac w czujnosci i byc otwarta na potencjalne zmiany prowadzace mnie do mojej drogi, a rownoczesnie mowic nie silom ktore beda ciagnac mnie w strone w ktora nie powinnam isc. Mowie B. aby sie uczyl, ale zeby rownoczesnie bardzo pilnowal swojej drogi, wsluchiwal sie w siebie...Nie kontroluje, staram sie nie doradzac za bardzo...Zreszta moj syn odcial mnie od swojej szkoly, swoich zadan, swoich wyborow w wieku 13 lat..Drastycznie i bolesnie. Bogu dzieki...Bo inaczej wciaz stralabym sie kierowac Jego zyciem, pilnowac odrobionych zadan i stalabym na drodze do Jego niezaleznosci i samodzielnosci.
Nie bądż dla siebie taka sroga, wiele zrobiłaś mimo przeciwności, ja zeszłam z drogi moich marzeń wyśmiana przez matkę, ale nie potrafiłam nic w zamian dla siebie znaleźć, do niczego, co było jej zdaniem ważne i dla mnie, nie przekonałam się na tyle, żeby się zmusić i coś w innych dziedzinach wyjątkowego osiągnąć. Teraz żałuję, że nie przeciwstawiłam się jej, albo, że nie znalazłam czegoś innego. Popatrz ile osiągnęłaś, a teraz jeszcze dążysz do dobrych dla ciebie zmian, ważnych. Powinnaś być z siebie dumna. Czytałaś Alchemika Coelho. Ta książka mówi o tym, że każdy ma swoją legendę i sztuką jest to zauważyć. Coelho ma lepsze i gorsze książki, z czasem można powiedzieć, że zdziadział, ale ta jest świetna i może być drogowskazem dla ciebie.
ReplyDeleteDzieki Eire. Wyobraz sobie ze Alchemik lezy tuz obok mnie na polce, i nigdy nie mialam okazji go przeczytac. Wezme go dzis ze soba aby poczytac.
ReplyDeleteWidzisz osiagniecia to jest bardzo uludna sprawa, jesli sa one nie zbalansowane. Widzisz ja dorastajac nawet nie mialam specjalnych marzen - czulam sie troche jak robot....Jesli Ty mialas marzenia to znaczy ze mials kontakt ze soba - jestem pewna ze wciaz mozesz do tych marzen jaks siegnac:)
Napisz znow do mnie :)
Niestety, trzeba się w pewnym momencie swojego życia pogodzić z faktem, ze tamte marzenia juz są dla mnie poza zasięgiem, ale próbuję zrealizować inne, kto wie? Alchemika koniecznie musisz przeczytać, to piękna przypowieść filozoficzna napisana takim językiem, że i kucharka i profesor uniwersytecki coś z niej dla siebie wyciągną. Niektórzy zarzucają, że napisana zbyt prostym językiem, ergo dla prostaków, ale to nie prawda, przecież o rzeczach najważniejszych mówi się szeptem i prosto. A jeżeli chce się komuś coś przekazać, sprawić, żeby ktoś uwierzył w to, co się mówi, trzeba to powiedzieć tak, żeby było zrozumiane bez zbędnych zaciemnień i bełkotu. Ciekawa jestem twojej opinii na temat tej powieści
ReplyDelete