Juz drugi rok przesladuje nas pech - w zeszlym roku G. byl bardzo chory w okolicach swiat, teraz ja czuje sie tak, ze najchetnie wczolgalabym sie w jakas nore, zasnela i obudzila sie juz po tym zaziebieniu. Mam spuchnieta glowe, zalzawione oczy, duszacy kaszel i czuje sie podle. Na jutro zaprosilam sobie dwie kolezanki, bede musiala zadzwonic i odwolac to spotkanie...Nie mam absolutnie cierpliwosci do tego swojego chorowania, ale powiedzialam sobie ze tym razem zacisne zeby i przetrwam w stanie "chorobowym" az mi bedzie lepiej.
Wczoraj wzielam wolny dzien, planowalam cos dobrego upiec, zrobic jakies kanapki, jakis nastroj dla naszej trojki i po prostu nie mialam sily. Zadzwonilam do G. do pracy i powiedzialam mu jak sie zle czuje. G. przyjechal z torba roznych krakersow, serow, wedlin, dwoma butelkami wina bezalkoholowego i wraz z B. porozkladali to wszystko na stole, puscilismy sobie transmisje z Nowego Yorku i bylo w sumie super. Ja wprawdzie o godzinie za pietnascie dwunasta zaczelam podsypiac, ale zostalam brutalnie obudzona, odliczylismy ostatnie 10 sekund starego roku, wypilismy te wina i bylo git.
Tak piszac ten blog, wspominam sobie moje poczatki w tym naszym domu 14 lat temu. Nasz syn mial wtedy 2 latka, G. pracowal czasem po 16 godzin, ja nie mialam prawa jazdy jak wprowadzilam sie na te amerykanskie suburbia, konczylam pisac doktorat, uzeralam sie z opiekunkami i mialam klasyczna depresje - nie moglam spac, plakalam z byle jakiego powodu, nie cierpialam tej calej emigracji, ale rownoczesnie nie za bardzo mialam gdzie i do czego wracac. Dzieki Bogu moja tesciowa przyjechala wtedy do nas i bardzo nam w tym nieciekawym okresie pomogla.
Pamietam ze tuz obok nas mieszkala wtedy rodzina z dziecmi juz odchowanymi- i pamietam ta sasiadke, jak zasiadala sobie na werandzie swojego domu z kawa i rozmawiala z kims przez telefon, potem starannie podlewala swoje kwiaty w ogrodzie, potem wspaniale zadbana wsiadala do swojego pieknego, czerwonego samochodu mowiac mi ze idzie na jakis aerobic. Boze, jak ja strasznie zazdroscilam jej tego zycia wtedy. Ja wiecznie mialam na glowie jakis egzamin, jakas publikacje do skonczenia, kolejny rozdzial do napisania, eksperymenty, ktore trzeba bylo powtorzyc, i moja malenke dziecko uwieszone przy mojej nodze - stres na maksa! Marzylam o takim okresie mojego zycia ze bede mogla zajac sie wiecej soba, ze nie bede sie spieszyc, ze moj syn bedzie niezalezny - i coz, ten czas przyszedla, a ja z kolei troche tesknie za soba 14 lat temu, gdzie cala przyszlosc byla wciaz przede mna otwarta. Gdybym mogla wrocic do siebie tej sprzed 14 lat powiedzialabym sobie ze to tylko okres przejsciowy, ze z kazdym rokiem ta emigracja bedzie latwiejsza, ze nie moge sie stresowac ze mam w domu balagan, a w ogrodzie troche przerosnieta trawe, bo przeciez posuwam do przodu inne wazniejsze sprawy....To chyba taka wlasnie jest natura ludzka, chce sie miec wszystko i teraz - a to nie jest mozliwe....
No comments:
Post a Comment