Jestem teraz w Hartford, Connecticut i spokala mnie przedziwna rzecz. Zawsze na tych konferencjach jestem mocno podenerwowana, i troche latam z wywieszonym jezykiem. Jak sie glebiej przyjrzalam moim motywacjom skad u mnie takie reakcje, to nie bylam zachwycona czego sie tam doszukalam, ale na to spuscmy wiec zaslone milczenia.
Postanowilam zmienic nieco moje zachowania na wyjazdach sluzbowych i zadbac o siebie. Przede wszystkim wyjechalam na ta konferencje o dzien wczesniej. Pare godzin w hotelu pozwolilo mi spokojnie popracowac, przeciwiczyc swoja prezentacje, i jeszcze mialam czas na spacer. Hartford nie jest specjalnie piekny, ale przystanelam sobie aby posluchac ulicznego grajka (fajnie spiewal "Let it go, let it go...akurat mi sie to dobrze skomponowalo z tymi dzisiekszymi przemysleniami), potem pochodzilam bez celu po ulicach, podziwijac piekne jesienne kolory kolory Nowej Anglii. Nagle stanelam przed staro-wygladajacym kosciolem. Kosciol anglikanski, i w dodatku stary, starutki, taki z poczatkow Ameryki, podobny do kosciolow w Bostonie. Ja bedac z Krakowa oczywiscie zadnego starego kosciola nie omine! Zerknelam na zegarek - dokladnie 6 godzina. Patrze na tabliczke informacyjna - Evensong. Weszlam. Okazalo sie ze to byl doskonaly pomysl, bo kosciol ( a raczej katedra jak sie pozniej dowiedzialam) ma wspaniale organy, i ta wieczorna spiewana uroczystosc byla bardzo przejmujaca.
Posiedzialam sobie troszke w tym starym kosciele, nawdychalam tego historycznego powietrza, i zlapalam kilka broszurek aby poczytac sobie o historii tej kongregacji.
Wrocilam do hotelu, i w restauracji przy obiedzie wyjelam te broszurki. Nagle, o malo sie nie udlawilam...Z jednej z nich patrzy na mnie...nasz dobry przyjaciel, z ktorym juz dawno stracilismy kontakt. Lata temu, Mark byl swiezo- upieczonym pastorem w naszym lokalnym kosciele episkopalnym. On wlasnie chrzcil moich synow przyrodnich, odprawial nabozenstwo w intencji mojego zmarlego Taty, oraz przygotowywal starszych chlopcow do bierzmowania. Mark ma dzieci w podobnym wieku co Ben, wiec bylismy zaprzyjaznieni z cala jego rodzina. Spedzal nawet raz z nami polska Wigile. Potem nasz kontakt sie urwal - mysmy odeszli na jakis czas z tej parafii, Mark tez po jakims czasie odszedl. Jeszcze od czasu do czasu korespondowalismy....Potem i ten korespondencyjny kontakt tez sie urwal. Okazuje sie ze Mark zostal dziekanem katedry w Hartford...
Natychmiast napisalam do niego email, juz odpisal, byc moze uda sie nam spotkac. Dziwy na dziwami...Przeznaczenie....
PS Nigdy w zyciu nie przezylam tak turbulentnego lotu jak dzis , a podrozuje duzo. Moj lek byl tak gesty ze mozna go bylo go kroic. Taka sytuacja to dobry nauczyciel - w tym momencie myslalam tylko o swoich najblizszych. Tylko ludzie byli wazni. Musze spedzac wiecej czasu z G. Czesciej rozmawiac z mama. Odpisac na zalegle listy. Dbac o swoje zdrowie. Podobno medytacja swojej smierci, aczkolwiek trudna jest bardzo przywraca czlowiekowi wlasciwa perspektywe. Perspektywa zostala przywrocona.
PS2 W hotelowej restauracji potrzebowlam czegos malutkiego, ale slodkiego po obiedzie. Zobaczylam malenkie sloiczki z dzemem na stole - pewno do sniadania, wiec dyskretnie wzielam taki maly sloiczek i zaczelam wyjadac dzem. (Aby sie dostac do tego dzemu musialam uzyc raczki od lyzeczki, bo ta lyzeczkowata strona nie zmiescila sie do tego sloiczka.) Staralam sie to robic ukradkiem, ale widac nie za bardzo mi sie to udalo bo przesympatyczna kelnerka nagle pojawila sie przede mna z czterema sloiczkami dzemu "na droge - bo niegdy nie wiadomo kiedy bedziesz potrzebowac czegos slodkiego". Zaczelam sie smiac i powiedzialam jej ze czuje sie bardzo zawstydzona, bo staralam sie ten dzem wyjadac dyskretnie, i mialam nadzieje ze nikt tego nie widzi. A ona na to "alez wszyscy to robia, a najlepiej smakuje frytka z takim dzemem" Frytka? "Alez tak" I juz jej nie bylo.Za moment przede mna pojawil sie talerzyk z kilkoma frytkami - pani naciskala zebym sprobowala frytke z dzemem.O dziwo - frytka z dzemem smakuje dobrze. Nie bylo mowy - musialam te cztery sloiczki dzemu wziac ze soba.
Mam nadzieje ze spotkam ta kobiete podczas kolejnych posilkow...Przesympatyczna! Konferencja wiec zapowiada sie ciekawie, i jak narazie nie mam wywieszonego jezyka...
My z Bogdanem znalezlismy swoja trojke dzieci do adopcji w Hartford podczas prezentacji "power point". Masz racje, to jest brzydkie miasto i w dodatku z najbardziej mylnymi znakami drogowymi jakie widzialam. Mam jednak sentyment do tego miejsca ze wzgledu na dzieci i amerykanskie obywatelstwo ktore w Hartford mi wreczono po pieknej ceremonii. Pozdrawiam
ReplyDeleteAle mnie zaintrygowlas! Jak to byla prezentacja Power Point, ze zaowocowala w trojke dzieci? Bardzo fajnych dzieci. Ania -off topic - zamknelas blog? Mogalabym prosic o zaproszenie?
ReplyDeleteZzylam sie z Wami :)
Mysle, ze wszystko co sie dzieje, co robimy ma jakies przeznaczenie. Czlowiek jest zawsze w odpowienim czasie i odpowiednim miejscu. Nie moze byc inaczej.
ReplyDeleteA frytki z dzemem musze sprobowac:))
Niesamowita piekna historia z tym Marko!W zyciu nigdy nie wiadomo co nas moze spotkac
ReplyDeletePozdrawiam Maja
PS
Szkolka ma juz nazwe!!
Robin, zamknelam bloga, bo nie chcialam juz pisac, ale znow otworzylam (widocznie jestem uzalezniona).
ReplyDeleteNie ma kluczyka, zapraszam.
No tak to wygladalo, totalnie niedorzecznie, i jest tak co miesiac w Hartford wlasnie. W duzym audytorium jest tzw. "party adopcyjne". Siedzi sie w sali i oglada na ekranie jak w kinie "power point" z dziecmi ktore szukaja rodzicow, bedac w rodzinach zastepczych. Kazdy zainteresowany potencjalny rodzic przy wejsciu dostaje program, gdzie jest dodatkowo krotki opis dzieci i nazwisko przypisanego im pracownika opieki spolecznej. Po prezentacji wszyscy leca do stolowki na wielkie, darmowe zarcie a ci co sa zainteresowani ida do roznych pokoi rozmawiac w cztery oczy z pracownikiem spolecznym dziecka.
Mysmy tak poszli, naszych dzieci nie bylo na "power point", ale byla informacja o nich w programie. Pracownik opieki spolecznej rozpostarl na stole przed nami fotografie i widzac wielkie niebieskie oczy Justina krzyknelismy oboje "bierzemy!", wiedzac ze piekne zdjecia to pulapka, ale co z tego :)))))))
Podobno nic nie dzieje się przypadkiem...
ReplyDeleteRobin --Anka: Nie spodziewalam sie ten proces adopcji jest tak otwarty.Ale przeciez u nas w TV jest tez taki program "Wednesday Child" gdzie prezentja dzieci do adopcji, najczesciej te ktore maja "special needs". (Nie wiem jak to sie tlumaczy na polski.) najczesciej te dzieci sa starsze i czesto niepelnosprawne. Ania, wyslij mi jeszcze raz linka do Twojego bloga.
ReplyDeleteRobin --> Babcia i Stardust. Klasyczne przeznaczenie!
Majko kochana --> Napisz mi koniecznie wiecej. Ciesze sie!!!!!
to sa: 'dzieci specjalnej troski" i ta impreza w Hartford jest wlasnie dla takich dzieci, bo ich nikt nie chce brac. Ludzie zwykle zainteresowani sa jednym niemowlakiem a nie grupa rodzenstwa (tak jak w naszym przypadku), starszymi dziecmi lub z problemami.
ReplyDeletehttp://nowinkizadirondacks.blogspot.com/ to jest moj nowy blog
http://aniapolak.blogspot.com/ a to stary ktorgo opuscilam zupelnie
Dzieki Ania. Zaraz sobie znow zalinkuje. Gdzie Ty wlasciwie mieszkasz?
ReplyDelete