Sunday, December 4, 2011

Niedziela! Niedziela!!!

Dzis poglebiamy umiejetnosc odpoczynku. radosci z  wolnego czasu. Ale rzucmy okiem jeszcze na wczorajszy dzien. Sobota. Dla mnie pracujaca. Pracuje w Najwiekszym Towarzystwie Naukowym na Swiecie. Smieje sie  tutaj troche  bo to Najwieksze Towarzystwo Naukowe na Swiecie,  (to stwierdzeniae zawsze znajduje sie w opisach naszej organizacji) wyglada calkiem mniej pompatycznie z perspektywy osoby pracujacej w najwiekszym Towarzystwie Naukowym na Swiecie.. Najwieksze Towarzystwo Naukowe, ze 160 tyisacami czlonkow, nie rozni sie w sumie niczym od wielkiej, momentami z lekka dysfunkcjonalnej rodziny.

Przez wiele, wiele lat swojej pracy mialam wiele kompleksow - przede wszystkim jezyk. Niestety, perfekcyjne opanowanie jezyka, ktore umozliwia glebokie rozmowy, wymaga dlugiego czasu. Wiele razy zdarzalo mi sie siedziec z grupa naukowcow w restauracji, i po prostu nie rozumiec o czym oni rozmawiali. Prze wiele lat mialam to przejmujace uczucie, ze ja chyba jestem w tym miejscu troche przez pomylke - i tak zupelnie nie powinnam tutaj byc, bo to sa za wysokie dla mnie progi. No bo ja wzrastalam w Polsce, gdzie po paszport na wyjazd za granice kraju stalo sie w kolejce na milicji, po kawalek miejsca tez stalo sie w kolejkach w ktorych czesto byly bojki, a moje piekne miasto  bylo spowite w wyziewy z Nowej Huty, biede i beznadzieje. Nic na to nie poradze, ze bylam smutnym dzieckiem, i smutnym mlodym i zakompleksialym czlowiekiem. Uczciwe spojrzenie w oczy tej rzeczywistosci, w ktorej wyrastalam, pozwolilo mi zrozumiec pewne moje reakcje. Przeszlosc jest w przeszlosci, czasem do nas wraca, aby czegos nowego nas nauczyc. To dobrze. Potem niech juz sobie wraca tam gdzie jest jej miejsce. W przeszlosci.

Swiat mlodosci wielu ludzi z ktorymi pracuje obfitowal w niesamowite mozliwosci. W mozliwosci podrozy, Mozliwosci studiowania na najlepszych uniwersytytech na swiecie. Nijak nie moglam sie wpasowac w ten swiat, przez bardzo dlugi czas. Ten blog ma chyba wlasnie miedzy innymi zrodlo w tym przerazliwym poczuciu odosobnienia. Bo ja aby wpasowac w ten amerykanski swiat, probowalam sie stac kim innym niz jestem...To beznadziejne zadanie, bo wtedy czlowiek pracuje przeciwko Intencji Stworcy....To skazane jest na porazke. Musimy siebie odnalezc, i  poglebiac ta Intencje Stworcy,,,Mnozyc SWOJE biblijne talenty, dwa, trzy piec, dziesiec. Tyle ile ich mamy. Ale swoje.

W mojej pracy bardzo duzo stresu zawsze kosztowaly mnie prezentacje i te wszystkie obiady, przyjecia, gdzie trzeba bylo duzo mowic, gdzie trzeba bylo byc soba. Im bardziej sie denerwowalam, tym gorzej mowilam.Ty bardziej chcialam byc NIE-SOBA!

I nagle.

Niespodziewanie.

Od jakiegos czasu.

Te obiady z naszymi goscmi staly sie dla mnie przyjemnoscia. Nawet specjalnie o tym nie myslalam. Ale wczoraj tak siedzialam w pieknej restauracji, i zorientowalam sie ze wlasciwie wszystko rozumie. Ze juz na tyle znam USA, ze mam na tyle za soba amerykanskiej przeszlosci, ze latwo mi sie rozmawia o amerykanskiej polityce, geografii. Ze mam na tyle wystarczajacy zasob slownictwa, ze potrafie wyrazic swoje glebsze mysli, i byc dobrze rozumianym. Ze bolaczki duzszy, problemy z wychowaniem dzieci, problemy ze zdrowiem sa bardzo uniewersalne i dotykaja wszystkich.

I wczoraj spedzilam naprawde mily wieczor. Wlasciwie malo mowilam, ale swietnie mi sie sluchalo...Ktos opowiadal o wakacjach na Kostaryce..., tak pieknie, ze prawie bylam na  moment na tej Kostaryce. Bylam wdzieczna, ze dane mi posluchac tych wspomnien.Bylam wdzieczna ze rozumie. Nie bylo we mnie juz tego jeku - dlaczego ja nie moge pojechac na Kostaryke? pewno nigdy nie pojade na Kostaryke. :):):)Ale wlasciwie ja nie bardzo chce na ta Kostaryke jechac, co tak naprawde bym chciala to przezyc ta Kostaryke, tak jak Shelly, ktora radowala sie pikantnym sosem, rozmowa ze hotelowa obsluga, i pieknym wschodem slonca.  I wtedy zrozumialam ze to nie Kostaryka w tym wszystkim jest tak pociagajaca, tylko radosc Shelly!

Ja sama  tez moglam podzielic sie swoja pamiecia o kapielach nocnych w gorskich strumykach w Beskidzie Sadeckim...Umialam znalezc slowa angielskie, aby oddac piekno tamtych chwil...Widzialam ze i moje wspomiena kogos wzbogacily. Uswiadomilam sobie ze te moje wspomnienia sa tak piekne jak te z Kostaryki. Bo w tamtych chwilach byla prawdziwa magia...we mnie. Noc, gwiazdy, maly gorski wodospad. Zapach gorskiej  wody. W Nowym Saczu czy tez na Kostaryce. Te szczescia chwil sa w nas...Shelley, miala krociutkie spotkanie z Bogiem Dnia Codziennego na Kostaryce. Ja nad rzeka w Nowym Saczu.Pewno, sa cudowne zakatki na ziemi. Moze mi sie uda tam dotrzec. Moze nie. Ale jesli kiedys moglabym wiecej podrozowac wiem ze bede bardziej otwarta na te piekne miejsca.

I tak sobie mysle te wszystkie kompleksy, to poczucie innosci, te niepewnosci siebie to moje EGO. Wciaz lapie sie na tym ze czasem oceniam kogos, dorabiam etykietke...Umie to teraz zlapac... Wiem, jak wyciszyc te negatywne mysli, i zobaczyc w tym drugim czlowieku to samo dobro, ta sama niepewnosc, ten bol , ktory i ja mam w sobie. Jak slysze, ze ktos opowiada o sobie, o swoich wybitnych osiagnieciach w tonie w ktorym jest caly czas JA, JA, JA, MOJ - nie mysle juz - "co za bufon". Poprawmy to stwierdzenie. Przez sekunde spotykam sie z ta mysla. Ale, potem natychmiast nasuwa mi sie refleksja - hmm, dlaczego tak mysle? Czy to moje kompleksy, przypadkiem? Moze zazdrosc? Czasem zastanawiam sie - skad u niego/niej  tyle potrzeby bycia w centrum uwagi...I po jakims czasie, podczas glebszych rozmow, wychodza jakies bole, jakies demony...I ja juz wiem ze ta bufonowatosc, to glosne zapewniane o swoim sukcesie , to tylko skorupa. Ze czesto np. ta osoba zostala skrytykowana przez inna Wybitnosc, inne EGO, i to zapewnianie o swoim sukcesie, to skorupa ochronna. Skad wiem? Bo i ja tak robilam. Wystarczy sie cofnac do poczatkow tego bloga. Zerknelam tam, kiedys, i widze to moje rozpaczliwe domaganie sie uwagi. O pozytywny komentarz, potwierdzajacy ze moje zycie jest OK. A nie bylo OK.

Potem mialam etap, ze chcialam zamknac ten blog. Zaczal byc zbyt osobisty. Zaczal dobierac sie do mojego serca dp moich skorup. I wtedy dowiedzialam sie ten blog pomogl  pomogl kilku osobom. Postanowilam dalej go pisac. Do bolu uczciwie, czasem bolesnie, ale nie zmknelam tego blogu, wiedzac ze moja droga  droge znjadowania SIEBIE - PRWDZIWEJ INTENCJI STWORCY, na emigracji w obcym jezyku, nie jest unikalna. Wiele ludzi przechodzi ta droge, wiem bo czasem dostaje emaile od tych bratnich dusz..

Jeszcze o mojej pracy na WELL- BEING (dobrym byciem:) w restauracji:

Na samym poczatku posilku, poprosilam o pudelko. Odlozylam wiecej niz polowe z porcji, zamknelam pudelko, i delktowalam sie kazdym okruchem pieknego posilku ktory zostal na talerzu. Przynoszac polowe mojej porcji z restaurcji do domu, mialam okazje dalej przezywac ten mily obiad, dzielac sie przyniesionym wykwintnym z daniem z G. i B.. Na wyjazdach mam zamiar polowke mojego posilku dac osobie bezdomnej, ktora zawsze mozna spotkac na ulicy miast amerykanskich. W ten sposob jedzenie sie nie zmarnuje, a intencja dobrego  i milego posiku zostanie rozciagnieta. Moje cialo nie potrzebuje tylu kalorii, ale moja dusza domaga sie teraz tych milych chwil spedzonych przy stole z ludzmi. Nie bede uciekac od tych prywatniejszych spotkan bo sie odchudzam.

3 comments:

  1. Swietny pomysl z tym dzieleniem porcji przed konsumpcja!!! Bardzo mi sie podoba i tez bede tak robic:)) Jak idziemy do restauracji ze Wspanialym, to zamawiamy jedna porcje na nas dwoje, bo to jest akurat tyle ile mozemy zjesc. Ale przeciez czasem chodze do restauracji z klientkami czy kolezankami i wtedy trudno sie dzielic przy stole, poproszenie o pojemnik jest super rozwiazaniem!!

    ReplyDelete
  2. :):):)
    Te porcje w USA sa makabrycznie wielkie, prawda?

    ReplyDelete
  3. A mnie się podoba to, że odnalazłaś siebie i swoje miejsce na ziemi. I że tak szczerze o tym piszesz. :)

    ReplyDelete