Friday, November 25, 2011

Konwersacje

Ostatnio tak mam, ze swiat jakby "rozmawia" ze mna. 

Na czym polega ta rozmowa?  Trudno o tym pisac, ale np. ostatnio bardzo chcialam dotrzec do St. Luis Cathedral w Nowym Orleanie. St. Luis Cathedral jest najstarszym rzymsko-katolickim kosciolem w USA, i wyglada jak przecietny stary polski kosciol katolicki w Krakowie. Chcialam tam dotrzec, bo pamietam ze podczas mojego ostatniego pobytu w Nowym Orleanie siedzialam w tym kosciele bedac w calkiem czarnej rozpaczy. Nawet juz sie nie modlilam, tylko bezradnie plakalam. Byl to okres, kiedy kolejna osoba z mojej rodziny umierala na raka, ja sama pracowalam w miejscu bez zadnych perspektyw, moj maz byl w trakcie zmian pracy i w tym okresie zupelnie nie moglam wyjechad do Polski. I w tej absolutnie czarnej  rozpaczy, siedzialam sobie w tym kosciele z tym moim bolem i zaloba, nie mialam juz nawet sily mocowac sie z tymi emocjami... Po prostu siedzialam. Pamietam ze po wyjsciu stamtad poczulam sie lepiej, wyszlam z jakimis wyostrzonymi zmyslami i nadzieja. Wtedy w tym kosciele zaprosilam dp swojego zycia chwilke ciszy, otworzylam sie... i poczulam chwile ulgi. Teraz wiem ze wlasnie tak wyglada medytacja, lub modlitwa medytacyjna...Wtedy zrobilam to intuicyjnie...

Teraz bedac w Nowym Orleanie, przypomnialam sobie tamte chwile, i postanowilam wrocic do tego kosciola, bowiem to miejsce pamietalam jako szczegolne. Mialam malo czasu, raptem 45 minut, wiec zapytalam sie kogos jak najlatwiej tam dojsc. Musialam przejsc wprzez francuska dzielnice,  ktora wczesnym rankiem budzila sie do zycia. Restauracje, male sklepiki i galerie wciaz byly zamkniete dla klientow, ale wlasciciele juz sie krzatali, sprzatali - nowy dzien byl wciaz w takim zawieszeniu, niby sie zaczal, ale jeszcze nie. (Uwielbiam ta pore dnia!) I ja kluczylam po tych uroczych uliczkach az w koncu zupelnie zgubilam sie. Gdybym miala wiecej czasu to zgubienie byloby mile widziane, ale wtedy zaczelam czuc  irytacje, pospiech - ten niewygodny stan, kiedy myslami juz jestesmy w przyszlosci i gdzie indziej, a "tu i teraz" zatrzymuje nas i upomina sie o nasza uwage. Jesli jestem czujna, i w miare wypoczeta,  wtedy udaje mi sie zlapac ten stan napiecia, zrelaksowac go i pomyslec - OK, zobaczymy dlaczego sie tak zagubilam, co z tego wyniknie. Zamiast napiecia, pospiechu do zycia wkracza ciekawosc, i udaje mi sie powrocic do tego tu i teraz...

W koncu dotarlam do tego kosciola, spedzilam tam troszke czasu, potrwalam w tej wdziecznosci, i zawrocilam.  Interesujace jest to ze ten kosciol wygladal zupelnie inaczej niz ja go pamietalam. Wtedy wydawal mi sie taki polski. Pewno dlatego ze tak bardzo wtedy chcialam byc z moimi najblizszymi w Polsce w ich ostatnich momentach zycia.

Wracajac, spotkalam dwie osoby, z ktorymi pracuje w jednym z projektow. Dostalam od nich istotna wiadomosc. Gdybym sie wczesniej nie zgubila, nie dotarlibysmy do tego miejsca w tym samym czasie. Nasze bardziej swiadome zycie pozwala nam zobaczyc te subtelne zaleznosci, odszyfrowac te pozorne zbiegi okolicznosci i uswiadomic sobie ze moze nie zawsze warto na sile przepychac swoj rozwoj wypadkowi, i ze czasem nalezy spokojnie zatrzymac sie w tym "tu i teraz" i otworzyc sie na to, czego to  "tu i teraz" ma nas nauczyc, lub do czegos doprowadzic. 

Czasem ta moja "rozmowa" jest bardziej subtelna - mysle o czyms, a moj maz mowi cos co jest przedluzeniem tych moich mysli - itd. Pewno zawsze tak bylo, tylko ja teraz bardziej to zauwazam jako rezultat bardziej wyciszonego i swiadomego zycia. Mam lepszy kontakt ze swoja intuicja. 


Wczoraj przeczytalam wiekszosc ksiazki pt. Mindful Eating. I znow poczulam ze te informacje przyszly do mnie w idealnym momencie mojego zycia. Aby czytac ta ksiazke ze zrozumieniem, potrzebowalam wczesniej odbyc kilka zajec z kontemplacji, potrzebowalam troszeczke wglebic sie w teologie buddyzmu, potrzebowalam popraktykowac troche yoge. 

Autorka ksiazki przekonuje, ze jedzenie czesto jest proba zaspokojenia nie-fizycznego glodu, i proponuje cwiczenia, ktore naucza nas rozroznic glod " oczu", glod "nosa", glod 'smaku', glod 'umyslu', glod "serca" i w koncu prawdziwy glod, ktory wymaga jedzenia. Czesto siegamy po jedzenie pod wplywem reklam, zapachu, kolejnej diety ( to glod umyslu - zeby byc zdrowym, lub zeby schudnac powinnismy jesc dokladnie co trzy godziny, lacac - nielaczac itp, itd) , czy tez w momencie stresu, samotnosci, smutku ( to glod serca). Rozplatanie tych skoplikowanych i powiazanych emocji, pomaga zrozumiec jaka funkcje pelni jedzenie w naszym zyciu, i jak zaspokoic te potrzeby w sposob bardziej swiadomy ( np. ze stresem mozna lepiej sobie poradzic medytacja, spacerem, kapiela, niz jedzeniem.) Jednak aby tak zareagowac na ten stres, trzeba znac swoj organizm, i rozumiec sygnal stresu. Czesto je sie z nudow. Nuda np. nie jest latwa do rozpoznania. Ja np.ostatnio zorientowalam sie, ze bardzo ciezko jest mi sie  skoncentrowac na jednym zadaniu dluzej niz 20-30 minut. Zawsze tak mialam. Jesli zapomne o tym, to walcze z tym, szarpie sie - nie przerywaj, musisz skonczyc,- stres, niepokoj no i troche nudy.  Czesto w pracy po tych 30 minutacj ide do kuchni, zrobic sobie herbate. Jako ze w naszej kuchni zawsze sa jakies slodycze ( nasza kochana dyrektor piecze dla nas wymyslne ciastka), wiec z tymi wyprawami wiaze sie zawsze jakies jedzenie. Jesli rozpoznam to swoje znuzenie, zaplanuje sobie przerwe, to wtedy moge spokojnie wrocic do swojego zadania bez tego calego dramatu.

Co nauczyly mnie ostatnie dni jedzenia przy stole? Tego ze ja wciaz sie spiesze. Pedze - nawet jesli nie mam gdzie. Caly czas martwie sie ze "marnuje" swoj cenny czas. ("Bezczynne" siedzenie przy stole to w moim umysle zmarnowany czas.Ten spedzony przy TV juz nie bo nie czuje sie tak tego przeplywajacego czasu:) - dziwna logika.) Zorientowalam sie tez, ze siedzenie przy stole w moim domu rodzinnym bylo zawsze pelne napiecia. Przy tym stole odbywal sie proces wychowawczy. "Zlapalam"  to w momencie gdy moj syn i maz zaczeli polemizowac na jakis blahy temat. Natychmiast odruchowo zaczelam szybko jesc. Zwolnilam. Odlozylam widelec. Wlaczylam sie w rozmowe. Oczywiscie przy MOIM stole polemika zakonczyla sie smiechem i zartami. Ten stol jest tamtym stolem tylko w moim umysle! Po kilkunastu minutach wciaz na talerzu mialam jedzenie, ale pomalu zaczelam czuc sie calkiem najedzona. Interesujace, ze oczywiscie moja odruchowa rekacja, bylo skonczyc to jedzenie. Majac wlaczona swiadomosc, wstalam i przelozylam resztki do  malego pojemnika. Poniewaz nie jestem na zadnej diecie, nastepne cwiczenia beda zwiazane z rozpoznawaniem smakow, i probowania nowych potraw. Zobaczymy czy uda sie mi na tej NIE-DIECIE schudnac. Bede kontynuowac z tym programem Weight Watchers, ktory oprocz tego "punktowego" systemu, ma tez bardziej "europejska" wersje, w ktorej je sie zdrowe jedzenie i tylko tyle aby zaspokoic pierwszy glod. Tej wersji programu nie poleca sie w USA z racji tego ze ameryknskie porcje w restauracjach sa conajmniej 2-3 razy tak wielkie jak w Europie, wiec dla amerykanskich klientow program zaleca wazenie i dokladne odmierzanie jedzenia. Ja jednak wybiore wersje europejska:) Bedac osoba towarzyska dla mnie bardzo atrakacyjne sa co-tygodniowe spotkania, no i co-tygodniowe wazenie, ktore obiektywnie i uczciwe pokaze mi jakie moja nie-dieta przynosi rezultaty. 

Ironiczne jednak jest to ze moj bardzo pierwszy blog , dobrych 10 lat temu zatytulowany byl CHUDNE - miala to byc afirmacja, pozytywne myslenie, ktore mialo mnie doprowadzic do szczuplosci. Krag sie zamknal - mimo ze zapowiedzialam sobie ze moj kolejny blog nie bedzie o odchudzaniu, temat wrocil...

W piatek bylam z G. na pieknym spacerze nad rzeka Potomac. Bylo nam dobrze razem. Po powrocie zalozylismy ten blog...Obiecalismy sobie go kontynuowac.








No comments:

Post a Comment