Wednesday, May 25, 2011

girls day out

Moze juz powinnam przestac pisac o tej dobrej passie? Moze to juz bedzie norma? Wciaz we mnie gdzies tam kryje sie niepokoj ze jak jest super, to zaraz sie cos strasznego stanie. Jesli bede czujnie oczekiwac na to "cos strasznego" nie zaskoczy mnie, nie porazi, jakos sobie z tym poradze. Boze, co za bzdura! Co za absurd! 

Zlapalam sie na tym niepokoju dzisiaj rano, zatrzymalam nieco dluzej nad ta uporczywa niewygoda myslowa i zastanowilam sie- co to do diabla jest? W perspektywie wolny dzien, spotkanie z kolezankami, w pracy w miare wolniejszy okres, z M wyjatkowo nam milosnie i czule, B. konczy szkole, juz prawie na studiach, a ja sie martwie...Nie bardzo wiem dlaczego, ale cos mnie martwi. 
Zaczelam dociekac, dobierac sie do tych swoich mysli (a wszystko to sie dzialo pod  rannym prysznicem) i oto czego sie dokopalam - Martwie sie bo moze sie cos stac. Bo skoro tyle ludzi cierpi, zmaga sie z tragediami, to dlaczego mam ja ich uniknac? Absurd, absurd, bo przeciez dobrze wiem, ze moje martwienie nie uchroni mojego dziecka czy tez mojego meza od wypadku, nie przedluzy zycia moim najblizszym, nie uchroni mojego miasta od kataklizmu. Viva!. Tu i teraz! Wyciszylam sie, nawet troche sama sie z siebie usmialam, Nie wrocilam myslami do niepotrzebnuch analiz dlaczego tak mam? skad to mi sie bierze? ( o nie, to juz mamy rozgrzebane, przerobione i wyczyszczone i rozdzial ofiary mamy juz definitywnie zamkniety) i zabralam sie za sprzatanie i przygotowanie lunchu dla moich kolezanek. W ramach mojej pracy nad wychodzeniem z pracoholizmu i zbalansowania swojego zycia wzielam wolny dzien 
(fakt, byl to dzien za prace w sobote, wiec nie wiem czy tak bardzo mozna go liczyc jako wolny).

Lunch zrobilam przepiekny - bo zainspirowany calkowicie natura. Saladka troche jak grecka - pomidory, ogorek, szczypiorek ( z doniczki w ogrodzie), papryka, avocado, ser feta, ser mozarella, oliwki, oliwa z oliwe, ocet blasamiczny, sol i pieprz. SUPER! Do tego odmrozone ruskie pierogi podsmazone z polska kielbasa z cebula. Na deser talerz owocow i kostki czarnej belgijskiej czekolady do dobrej kawy. Voila . Aha i do picia:  do pieknego, szklanego dzbanka nakroilam truskawek, pare plasterkow limonki, troche manga, garsc miety ( z ogrodka) i do tego wlalam butelke wody mineranej niegazowanej, no i oczywiscie lod. Podgladnelam kiedys taka kompozycje w lobby hotelowym - szumnie nazwana fruit infused water , i faktycznie nie tylko pieknie taki dzban wyglada, ale naprawde taka woda swietnie smakuje. Tak gotuja mistrzowie, ktorzy nie lubia spedzac czasu w kuchni. Musze przyznac ze lata spedzone w laboratoriach chemicznych, nauczyly mnie tego ze moge raz przeczytac jakis przepis, i z tego juz zrobic potrawe, ktora bedzie zupelnie inna niz w przepisie, ale bardzo dobra. Przepisy to dla mnie to inspiracja. (Moze dlatego nie bylam takim dobrym chemikiem bo w tych syntezach nie bylo miejsca na wariacje.) Nie cierpie skomplikowanych dan, pieczen - dobre skladniki, proste  posilki.

Cudowne popoludnie!!! z moimi kolezankami z voluntariatu w kosciele. Jeszcze sie smieje na wspomnienie naszych rozmow.  Wszystkie trzy zaangazowalysmy sie w ta dzialalnosc aby cos zmienic - prawda jest taka ze jak narazie niewiele zmienilysmy, niewiele zdzialalysmy ( nie dlatego ze nie pracowalysmy, tylko dlatego ze nasz bardzo kochajacy sie kosciol jest troche dysfunkcjonalny jesli chodzi o organizacje)  - natomiast ta dzialanosc zmienila nas. Zaprzyjaznila. Nauczyla perspektywy. Rozstalysmy sie z postanowieniem zorganizowania sobie klubu ksiazki.Super. I am in:)

No comments:

Post a Comment