Musze to napisac. Po prostu musze, bo dzis jadac rankiem przez puste miasto naszly mnie te osobliwe refleksje. Zupelnie nieoczekiwanie dla siebie poczulam sie dzis rano WYEMIGROWANA. Po 22 latach mieszkania okrakiem na dwoch kontyntech, po niezliczonej ilosci planow powrotu do Polski, nagle i nieoczekiwanie naszly mnie refleksje ze ja naprawde czuje sie w tej MOJEJ Ameryce jak u siebie w domu. Z naciskiem na MOJEJ, tzn tutaj ( bo USA to kociol i kulturalny, i polityczny i religijny i etniczny). Emigracja moja nie byla planowana. Ot, odpowiedzialam na list zapraszajacy studentow do skladania aplikacji na studia doktoranckie, dostalam sie, przyjechalam - w planach mialam skonczenie tych studiow i powrot do Polski i moje mieszkanie w Krakowie wciaz czeka na mnie :)Stalo sie inaczej.
Moze osobom ktore planuja emiogracje, nastawiaja sie na wyjazd na cale zycie jest latwiej. Mnie nie bylo. Tesknilam strasznie. Czulam sie samotna, mialam dosc powazne spotkanie z depresja kliniczna. Mimo ze mowilam dosc dobrze po angielsku, to jednak brakowalo mi wystarczajacych umiejetnosci aby zawrzec glebokie przyjaznie z tubylcami, a Polonia w moich okolicach jest niewielka, i wlasciwie skupiona jest wokol jedynego kosciolka wyznania rzymsko-katolickiego. Chodzilam i ja tam do tego kosciolka, ale za nic nie wpasowalam sie tam w zadna tamtejsza grupe, co powodawalo ze czulam sie jeszcze bardziej wyobcowana (moja polska kolezanka przeszla przez podobne doswiadczenie, wiec pocieszam sie ze nie ja jedyna nie umialam sie przebic przez te towarzyskie struktury.) Brak dostepu do polskiej spolecznosci zmusil mnie to brutalnej aklimatyzacji, pomalu znalazlam sobie kosciol ( koscioly protestanckie w USA sa wylacznie instutucjami religijnymi, ale o tym kiedy indziej), klub sportowy, klub ksiazkowy , grupe rodzicow, biblioteke i zycie moje zaczelo sie zapelniac. Mam szczescie z w mieszkam w zakatku USA gdzie jest olbrzymia roznorodnosc etniczna, ludzie sa bardzo wyksztalceni, liberalni i wiekszosc z nich to pracoholicy :), stad ta MOJA Ameryka. Poniewaz duzo jezdze po Ameryce w ramach mojej pracy, to wiem ze np. gdzies w Kansas City, pewno nie wylazlabym dzis z tej mojej depresji emigracyjnej. A moze nie? Kto to wie?
Moze osobom ktore planuja emiogracje, nastawiaja sie na wyjazd na cale zycie jest latwiej. Mnie nie bylo. Tesknilam strasznie. Czulam sie samotna, mialam dosc powazne spotkanie z depresja kliniczna. Mimo ze mowilam dosc dobrze po angielsku, to jednak brakowalo mi wystarczajacych umiejetnosci aby zawrzec glebokie przyjaznie z tubylcami, a Polonia w moich okolicach jest niewielka, i wlasciwie skupiona jest wokol jedynego kosciolka wyznania rzymsko-katolickiego. Chodzilam i ja tam do tego kosciolka, ale za nic nie wpasowalam sie tam w zadna tamtejsza grupe, co powodawalo ze czulam sie jeszcze bardziej wyobcowana (moja polska kolezanka przeszla przez podobne doswiadczenie, wiec pocieszam sie ze nie ja jedyna nie umialam sie przebic przez te towarzyskie struktury.) Brak dostepu do polskiej spolecznosci zmusil mnie to brutalnej aklimatyzacji, pomalu znalazlam sobie kosciol ( koscioly protestanckie w USA sa wylacznie instutucjami religijnymi, ale o tym kiedy indziej), klub sportowy, klub ksiazkowy , grupe rodzicow, biblioteke i zycie moje zaczelo sie zapelniac. Mam szczescie z w mieszkam w zakatku USA gdzie jest olbrzymia roznorodnosc etniczna, ludzie sa bardzo wyksztalceni, liberalni i wiekszosc z nich to pracoholicy :), stad ta MOJA Ameryka. Poniewaz duzo jezdze po Ameryce w ramach mojej pracy, to wiem ze np. gdzies w Kansas City, pewno nie wylazlabym dzis z tej mojej depresji emigracyjnej. A moze nie? Kto to wie?
Wracajac do moich rannych refleksji - otoz jade ja rano o 7:30 w sobote po ulicach malego miasteczka na obrzezach Waszyngonu i oto co widze:
1. Kilka starszych osob biehajacych bardzo wolniutkim truchcikiem , machajacych do mnie z przejsca na pieszych z wielkim usmiechem na pomarszczonuch twarzach
2. Kilka bardzo otylych osob raznie maszerujacych wzdluz bardzo ruchliwej ulicy, tez machajacych do mnie.
3. Kilku maratonczykow. Ci nie machali :)
4 Rodziny z wielkimi pomaranczowymi worami sprzatajace okoliczny park ( widzialam ogloszenia , moze dolacze do tej akcji)
Dotaralam do miejsca spotkan grupy Weight Watchers, tlumy niesamowite, chyba ze 40 osob tam bylo, Zostalam zwazona, zmierzona ( okazalo sie ze tam mniej waze niz w domu:) Ludzie mlodzi, starzy, grubi chudzi - zyczliwi, serdeczni, z poczuciem humoru. I w pewnej chwili zlapalam sie na tym ze ja w ogole nie czuje ze mowie w obcym jezyku. Czulam sie jak u siebie w domu.Czulam sie polaczona z tymi ludzmi. Mili, zyczliwi, ciepli. Zdyscyplinowani. Cierpliwie czekajacy na swoje miejsce w kolejce. I nagle zrobilo sie patriotycznie i wdziecznie ze jestem u SIEBIE :) WYEMIGROWALAM .
O samym spotkaniu i odchudzaniu wiecej wieczorem.
O samym spotkaniu i odchudzaniu wiecej wieczorem.
Z dużym ciepłem przeczytałam, że znalazłaś swoje miejsce na ziemi. To dobrze!
ReplyDeleteMoje miejsce pełne jest dziwnych ludzi, żałobnych nastrojów i pseudopatriotycznej fanfaronady- ale ono też jest moje. I tak jak Ty przymierzasz się do akcji sprzątania terenu, tak ja, przynajmniej w najbliższym otoczeniu, próbuję propagować normalną Polskę, w której dla ludzi ważne będzie sprzątanie terenu właśnie! Tyle, że to daleka droga. Bardzo daleka! Na kilka pokoleń... ;(
Jak wroce do PL to bedziemy propagowac razem. To zupelnie inna Polska nize ta z ktorej wyjechalam, wiec tak samo sie bede jej uczyc.
ReplyDeleteRobin odbierz zaproszenie, co prawda nie wiem na jaką skrzyknę ci wysłałam, bo na to nie mam wpływu blox sam wysyła, ja tylko podałam twój login(robin153)
ReplyDeletegdzieś musi być(może na gazeta.pl?)
Ja juz nie pamietam kiedy Francja stala sie MOIM krajem. Wiem ze kiedy czasami jade do Polski na wakacje to doskonale zdaje sobie sprawe ze czuje sie jak cudoziemka mowiaca po Polsku.
ReplyDeleteWe wrzesniu minie 30 lat mojej emigracji.
Pozdrowienia z Sabaudii.
Bardzo milo mi czyta sie takie notki:) Sama mieszkam w NYC juz od ponad 26 lat i jestem tutaj zdecydowanie u siebie. Kocham NYC do bolu!!! I podobnie jak Ty nie zdaje sobie sprawy z faktu, ze mowie "obcym" jezykiem, angielski jest jezykiem w ktorym rozmawiam, mysle, snie od wielu lat, wiec nie ma w tym nic obcego. Najsmieszniejsze jest, ze jak zaczelam pisac bloga, to przylapalam sie na tym, ze pomysly notek rodza sie po angielsku, a potem dopiero sa przetwarzane na polski:)))
ReplyDeletePozdrawiam z NYC i chyba nie bedziesz miala nic przeciwko jesli Cie zalinkuje, bo mi sie tu podoba:)