To take the high road is to endeavor to be the best, do the best,( and have the best outcome?).
Przejrzalam sobie dzisiaj moje wczesniejsze notki z tego blogu. Moj polski jezyk po 20 latach emigracji mocno zardzewial to jeden z wnioskow, drugi wniosek, ze kiedy zaczynalam ten blog widze wyraznie ze zaczelam wchodzic w kolejny etap, i wyraznie poczulam sie zagubiona. Macierzynstwo ktore wymagalo ode mnie duzej ilosci czasu skonczylo sie w momencie kiedy B. zaczal prowadzic samochod. Zmiana pracy po raz pierwszy w zyciu postawila mnie w sytuacji bycia szefem. Sytuacja ta wyindukowala wzmozony pracoholizm, ktorego nalezalo sie spodziewac znajac swoja kompulsywna nature. Z tych notek na blogu widac duzo bolu, ale sam fakt ze zaczelam pisac ten blog, i probowac w zebrac fragmenty mojego zycia w jakis tam opis, to duzy postep, bo przez wiele lat zycia tutaj zamknelam na cztery spusty swoje uczucia i zylam jak ten robot. Zylam to za duzo powiedziane - funkcjonowalam -polskie demony w emigracyjnej rzeczywistosci mniej dawaly sie we znaki, duzo obowiazkow, malo czasu, zycie w ciaglym pedzie - do przodu, do przodu. Musial przyjsc moment, ze to zycie nadmuchane "waznymi" sprawami , ktore tak naprawde wazne nie sa, i nie maja najmniejszego znaczenia dla naszego prawdziwego istnienia, musialo zaowocowac smutnym i glebokim kryzysem.
Pomalu, mozolnie zabralam sie do roboty - przede wszystkim przestalam tak bardzo przejmowac sie praca. Wciaz jej mam za duzo, wciaz pracuje w weekendy, ale pomalu, pomalu odsuwam od siebie kolejne obowiazki, kolejne zadania. Jest to trudne dla mnie, bo praca napedza moje ego, nadaje mu waznosci - poradzilam sobie, biore kolejny trudny projekt...Bardzo stroma i sliska rownia pochyla mojego myslenia, wyraznie napedzana kompleksami. Oczywiscie ze jest mase projektow z ktorymi poradze sobie lepiej niz inni. Rowniez jest masa projektow, z ktorymi nie poradze sobie, i inni zdolniejsi od mnie zrobia to szybko i dobrze. I jakie ma to znaczenie dla mojego zycia? Moze chwilowo, moje zakompleksione EGO poczuje sie nieco lepiej, jesli dostane bonus, nagrode, pochwale...nie potrwa to jednak bardzo dlugo, bo wkrotce bede potrzebowala kolejnego projektu aby udowodnic SOBIE ze dam rade.
Kiedy uswiadomilam sobie ze moja sila napedowa jest kompletnie bledna, ze jesli nie wzniose sie ponad wiezienie swojego ciasnego myslenia, nie wyjde z tych lekow, szybkich sadow, negatywnych mysli - z wiekiem bede czula sie bardziej zgorzkniala i smutna. I zaczelam szukac pomocy, modlic sie, medytowac, otwierac sie na ludzi, czytac, otaczac sie ludzmi z pozytywna energia...i pomalutku zaczynam zbierac owoce tych wysilkow. Pomalutku, jak te promyczki slonca wychodzace zza tych chmur...
Przez moment mialam wielka chec zalozenia nowego, kolejnego bloga - bo chcialam w nim zlapac te wciaz nikle owoce codziennych "cudow". Slowo w jezyku polskim nieco wysmiane, tutaj w USA ludzie czesto mowia o "every day miracles". I i o moim udziale w tych "codziennych cudach" - tych chwilach ktore przynosza nam gleboka satysfakcje, milosc, radosc. Zwyklych, codziennych, niezaleznie od miejsca zamieszkania...Ale nie..te ostatnie dwa lata to bardzo wazna czesc mojego zycia...czesto Bog prowadzi nas w te otchlanie ciemnosci aby zmobiliowac nas do dzialania...
No comments:
Post a Comment