Tak wygladal moj wczorajszy dzien, ktory byl platanina konfliktowych sytuacji, wymagajacych cierpliwego rozwiazywania. Od drugiej godzinie zlapal mnie potworny bol glowy, w miedzyczasie zezarlam kilka ciastek - niech przeklety bedzie ten okres swiateczny- CODZIENNIE u nas w pracy sa jakies wypieki. Kedy wracalam do domu myslalam ze czeka mnie zasluzony odpoczynek - nic z tego, na stole czekal list ze szkoly B. ze w polowce tego semestru dramatycznie spadly mu oceny. DRAMATYCZNIE!
Kolejna burza. Zareagowal niczym polityk - po naszych bardzo juz zuzytych mowach ( najmlodszy, trzeci chlopak, wiec "zdaj sobie sprawe ze to chodzi o cale twoje zycie" rozleglo sie w domu u nas po raz tysieczny!) odpowiedzial - "I am taking a full responsibility for it, and please give me a chance to take care of my grades" Powietrze oczyscilo sie dramatycznie podczas tej domowej burzy, bo ostatnio B. odpuscil sobie na wielu frontach, a on jest taki typ, ze jak mu na czyms zalezy to sie zmobilizuje i dojdze do celu, wiec dobrze ze szkola sle takie ostrzezenia.
Po tym wszystkim dowiedzialam sie ze bardzo mi bliska kolezanka z Kanady stracila prace. Jest niezwykle utalentowanym projektantem stron internetowych i grafikiem, wiec zamierza rozkrecic swoja firme, i bardzo bym jej chciala kilka projektow podeslac.
O polnocy wspomoglam sie z lodami, po ktorych zreszta poczulam sie jeszcze gorzej. Dzis nowy dzien! Wracam do zadan dnia piatego:)
No comments:
Post a Comment