Przez wiele lat emigracyjne swieta Bozego Narodzenia byly dla mnie bardzo smutne. Probowalam na rozne sposoby zapelenic ich pustke - zapraszalam polskie rodziny, zapraszalm amerykanskie rodziny, udalo mi sie tez raz wyjechac na swieta do Polski. Dekorowalam dom, pakowalam setki prezentow i nijak nie moglam przywolac do swojego zycia magii swiat z dziecinstwa.
Kiedy zyli jeszcze moi dziadkowie, swieta Bozego Narodzenia byly prawdziwie magiczne - do malego wtedy jeszcze miasta w gorach zjezdzala sie cala rodzina. Dziadek przynosil wielka, pachnaca lasem choinke, a na stol wysypywal kilka toreb cukierkow, orzechow, pomaranczy. Potem caly dzien ja i moi kuzyni wiazalismy cierpliwie petelki na tych cukierkach, robilismy dziurki w pomaranczach przez ktore przeciagalismy sznureczki, z kolorowych papierow ( pamietam tak dobrze te prostokatne zeszyty i slodkawy smak kleju) robilismy dlugie lancuchy. Choinka z mojego dziecinstwa miala wszystko - i wlosy anielskie, i lancuchy, pomarancze, cukierki i banki ( nie bombki, jak mowi moj warszawski maz tylko banki). Potem Wigilia- wesola i halasliwa, bo bylo w tym domu u dziadkow tak wiele ludzi. Po modlitwach i kolacji do naszego domu wkraczali mali kolednicy z przeroznymi, czesto bardzo skomplikowanymi szopkami. Wpuszczali w rozgrzany dom iskrzaca poswiate sniegu i zapach mrozu. Czasem w pierwszy dzien swiat, brat mamy zamawial sanie z konmi i jechalismy do lasu. Konie klusowaly, my gleboko zapadnieci w saniach przykryci grubymi kocami, na horyzoncie biale gory.
Bylam najstarsza wnuczka, i nie mieszkalam w miasteczku rodzinnym mojej mamy - mieszkalam w Krakowie, w centrum starego miasta, w wielkim 19-wiecznym mieszkaniu, wiecznie niedogrzanym - z rodzicami, ktorzy nie radzili sobie z owczesna rzeczywistoscia, i czesto w stresujacych sytuacjach pomagali sobie alkoholem. Te swieta u dziadkow to byly najwspalnialsze moje chwile, niestety nie trwaly dlugo - mialam 12 lat gdy zmarla moja ukochana babcia. Potem Swieta Bozego Narodzenia staly sie bardzo smutnym okresem, czesto zaprawione lzami, poprzedzone straszliwym wysilkiem porzadkow, stania w kolejkach - rodzice czesto skloceni, zmeczeni i wlasciwie caly czas w zalobie.
W tym roku pozbylam sie jakichkolwiek oczekiwan, postanowilam ze jedynymi uczuciami ktore beda mi towarzyszyc w tym okresie to wdziecznosc i milosc. Kilka prezentow pod choinka - drobiazgi prosto od serca. Niewiele potraw. Skromna choinka. Wysprzatalismy tyle ile dalismy rady. Spedzilam natomiast sporo czasu dzwoniac do najblizszych mi ludzi w Polsce.
Kiedy zyli jeszcze moi dziadkowie, swieta Bozego Narodzenia byly prawdziwie magiczne - do malego wtedy jeszcze miasta w gorach zjezdzala sie cala rodzina. Dziadek przynosil wielka, pachnaca lasem choinke, a na stol wysypywal kilka toreb cukierkow, orzechow, pomaranczy. Potem caly dzien ja i moi kuzyni wiazalismy cierpliwie petelki na tych cukierkach, robilismy dziurki w pomaranczach przez ktore przeciagalismy sznureczki, z kolorowych papierow ( pamietam tak dobrze te prostokatne zeszyty i slodkawy smak kleju) robilismy dlugie lancuchy. Choinka z mojego dziecinstwa miala wszystko - i wlosy anielskie, i lancuchy, pomarancze, cukierki i banki ( nie bombki, jak mowi moj warszawski maz tylko banki). Potem Wigilia- wesola i halasliwa, bo bylo w tym domu u dziadkow tak wiele ludzi. Po modlitwach i kolacji do naszego domu wkraczali mali kolednicy z przeroznymi, czesto bardzo skomplikowanymi szopkami. Wpuszczali w rozgrzany dom iskrzaca poswiate sniegu i zapach mrozu. Czasem w pierwszy dzien swiat, brat mamy zamawial sanie z konmi i jechalismy do lasu. Konie klusowaly, my gleboko zapadnieci w saniach przykryci grubymi kocami, na horyzoncie biale gory.
Bylam najstarsza wnuczka, i nie mieszkalam w miasteczku rodzinnym mojej mamy - mieszkalam w Krakowie, w centrum starego miasta, w wielkim 19-wiecznym mieszkaniu, wiecznie niedogrzanym - z rodzicami, ktorzy nie radzili sobie z owczesna rzeczywistoscia, i czesto w stresujacych sytuacjach pomagali sobie alkoholem. Te swieta u dziadkow to byly najwspalnialsze moje chwile, niestety nie trwaly dlugo - mialam 12 lat gdy zmarla moja ukochana babcia. Potem Swieta Bozego Narodzenia staly sie bardzo smutnym okresem, czesto zaprawione lzami, poprzedzone straszliwym wysilkiem porzadkow, stania w kolejkach - rodzice czesto skloceni, zmeczeni i wlasciwie caly czas w zalobie.
W tym roku pozbylam sie jakichkolwiek oczekiwan, postanowilam ze jedynymi uczuciami ktore beda mi towarzyszyc w tym okresie to wdziecznosc i milosc. Kilka prezentow pod choinka - drobiazgi prosto od serca. Niewiele potraw. Skromna choinka. Wysprzatalismy tyle ile dalismy rady. Spedzilam natomiast sporo czasu dzwoniac do najblizszych mi ludzi w Polsce.
Bylu to piekna Wigilia. Kazdy z na mial na stole ulubione potrawy rybne, niekonieczne tradyjne - sos z krabow, krewetki, losos, sum, sledzie. Tradycyjna byla tylko zupa grzybowa i salatka. Smiechu przy skladaniu sobie zyczen bylo co niemiara, przy rozdawaniu prezentow tez. Nasz syn bedzie mial inne wspomnienia. Nie mojego dziecinstwa. Swojego.
Ranek Bozego Narodzenia spedzilam na samotnym dlugim spacerze - modlac sie...bez slow. Prayer of Silence.
Po poludniu poszlismy do Waszyngtonskiej Katedry
na przepiekne nabozenstwo Lessons and Carols
Format tego nabozenstwa siega konca 18 wieku, i wiesc gminna niesie ze tradycyjne mialo miejsce o 10 w nocy w wigilie Swiat Bozego Narodzenia, po to aby mezczyzni nie spedzali tego wieczoru w pubach. Czytania obrazujace cala biblijna historie relacji czlowieka z Bogiem, przeplatane sa wspolnym spiewaniem koled, ktore w Katedrze Waszyngtonskiej brzmia niezwykle pieknie ze wzgledu na swietna akustyke i doskonale organy.
Zdecydowanie w czasie tych swiat udalo mi sie uslyszec Szept Boga. W ciszy, milosci zadowoleniu i wdziecznosci...
Przede mna jeszcze dwa dni wolnego :)
Po poludniu poszlismy do Waszyngtonskiej Katedry
na przepiekne nabozenstwo Lessons and Carols
Format tego nabozenstwa siega konca 18 wieku, i wiesc gminna niesie ze tradycyjne mialo miejsce o 10 w nocy w wigilie Swiat Bozego Narodzenia, po to aby mezczyzni nie spedzali tego wieczoru w pubach. Czytania obrazujace cala biblijna historie relacji czlowieka z Bogiem, przeplatane sa wspolnym spiewaniem koled, ktore w Katedrze Waszyngtonskiej brzmia niezwykle pieknie ze wzgledu na swietna akustyke i doskonale organy.
Zdecydowanie w czasie tych swiat udalo mi sie uslyszec Szept Boga. W ciszy, milosci zadowoleniu i wdziecznosci...
Przede mna jeszcze dwa dni wolnego :)
The Latin word contemplare literally means "with time." Contemplation, or contemplative prayer, is a way of spending time with God. Contemplative prayer is a prayer of silence. The emphasis is not on technique -- on "mastering silence" -- but on simply being present with the greater, uncreated presence of the Divine.
Contemplation is not something we achieve, it is something we allow. We allow ourselves to spend time with God just as we allow ourselves to spend time with anyone we deeply love. To enter into contemplative prayer requires nothing more than a commitment to spend time in silence, offering the time to God. It is time spent listening gently for God 's soft whisper. It is best practiced as a daily discipline.
It's tempting to fill this time with "stuff" -- we want to tell God all about our needs, and the needs of others. We want to fill the time spent with the Divine by trying to control the agenda. God patiently waits for the times when we let go of our need to control, and we allow the silence to wash throughout our consciousness like a cleansing wave of crystal water.
Often, we cannot discern God's presence, for even in the silence we are continually distracted by the static of our thinking minds. But sometimes we do notice the Uncreated Presence within and beyond the silence. Sometimes, our time spent in contemplation is rewarded with an experience of resplendent joy -- but these times are appropriately rare. God comes to us to be in relationship, not just to make us feel good. So contemplation ultimately nurtures us at a level far deeper than feelings.
***To be a contemplative we must become converted to the consciousness that makes us one with the universe, in tune with the cosmic voice of God. We must become aware of the sacred in every single element of life. We must bring beauty to birth in a poor and plastic world. We must restore the human community. We must grow in concert with the God who is within. We must be healers in a harsh society. We must become all those things that are the ground of contemplation, the fruits of contemplation, the end of contemplation.
The contemplative life is about becoming more contemplative all the time. It is about being in the world differently. What needs to be changed in us? Anything that makes us the sole center of ourselves.
To become a contemplative, a daily schedule of religious events and practices is not enough. We must begin to do life, to be with people, to accept circumstances, to bring good to evil in ways that speak of the presence of God in every moment.
~Joan Chittister, Illuminated Life
No comments:
Post a Comment