Tuesday, February 9, 2010

przestaje to byc zabawne

Dzien numer cztery poza domem. Brak pradu zaczyna byc kosztowny. Brak codziennej rutyny zaczyna denerwowac. Kolejny dzien praca i rzad federalny zamknieci- musze znalezc jakies miejsce do pracy (moze biblioteka?) bo nie wykaraskam sie z zaleglosci. Wczoraj wymeldowalismy sie z tego Holiday Inn i wrocilismy na chwile do domu. Temperatura tam okolo 5 C. Przypomnialam sobie ze mam jakies tam punkty zebrane z pobytow w hotelach, ktore wymienilam na noc w hotelu Marriott w centrum naszego miasteczka, niedaleko sklepow i kin. W ten sposob moglismy sie nieco rozdzielic- ja z G. poszlam do kina, B. zostal w hotelu. Nasz syn przyzwyczajony jest do swojego pokoju i widze ze zaczynaja go te dziwaczne wakacje z rodziacmi draznic.

Jedynym filmem ktory grano o porze o ktorej zjawilismy sie w kinie byl Sherlock Holmes - bardzo dziwaczny film, taki Dr. House z duza iloscia wybuchow, pogonii, walk. Momentami intersujaca scenografia, ale w sumie ten film zupelnie nie w moim guscie. Ale przynajmniej cieplo bylo w tym kinie.

Na dzis zapowiadaja kolejna burze sniegowa. Zaczynam byc zdesperowana troche.


Jest promien nadziei.....podsluchalam rozmowe, ze u faceta siedzacego obok mnie tutaj przy hotelowych komputerowach w domu jest prad!!! Zapytalam gdzie mieszka? Niedaleko nas.....Moze, moze, moze...Prosze trzymac kciuki!!!!!

No comments:

Post a Comment